czwartek, 20 lutego 2014

9/11, czyli Nowy York, cz. 2


Bo same znaki już nie docierają :P
 
















Po śniadaniu, szybki rzut oka na mapę, gdzie pozaznaczaliśmy podstawowe atrakcje, czyli prawie wszystko,  i ruszyliśmy. Plan był ambitny, więc nie było czasu do stracenia. 

Na Manhattanie, ktoś to całkiem sprytnie to wymyślił. Całe miasto podzielone jest na ulice i aleje, które wzajemnie się przecinają.  Dokładniej rzecz ujmując aleje przecinają ulice, które dodatkowo są kolejno ponumerowane. System jest na tyle jasny i przejrzysty, że na prawdę ciężko się tu zgubić, nawet mi.  Jeśli idąc aleją, widzisz, że masz 56 street, to wiadomo, że następna musi być 57, ewentualnie 55. Matematyki nie oszukasz. Zawsze mnie zastanawiały teksty  bohaterów filmów wsiadających do taksówki i rzucających: proszę, na róg 56 i Broadway.  Okazało się to bardzo realne i do rzeczy, takie nowojorskie. :P 

Oczywiście nie omieszkaliśmy tego przetestować, ale niestety, nie  wymyśliliśmy żadnego rogu, rzucaliśmy raczej atrakcjami turystycznymi, ale prawda jest taka, że już sama jazda żółta taksówką była mega frajdą.


Ktoś był grzeczny w tym roku.
Znalezione podczas marszu.


 








Rockefeller w wersji świątecznej
Centrum Rockefeller'a
 

 







Empire State Building









Większość drogi biegaliśmy jednak na piechotę. Zaczęliśmy od Rockefellera, bo był najbliżej, ale nie wchodziliśmy do środka, nie było czasu. Stoi? Stoi, Zdjęcie jest. Trzeba lecieć dalej. :P
  
 















Kolejka do Empire State Building. Wejście za rogiem.

Potem szybki Empire State Building. Był pomysł, żeby wjechać na górę, ale kolejka do wjazdu była taka, że musieliśmy odpuścić. Mieliśmy, jeszcze kilka innych atrakcji do sprawdzenia. Nie chcieliśmy całego dnia spędzić w tym tłumie.

Dlatego też pobiegliśmy dalej na  dworzec centralny i budynek Chryslera. Po drodze, masa zdjęć taksówek, policji, czyli wszystkie symbole Nowego Yorku.


Trzeba przyznać, ze spod samego Empire i Chryslera nie wiele widać. Mają taką konstrukcje, że cały urok można podziwiać dopiero  z odległości.


Chrysler Building

Wnętrze dworca
Dworzec Centralny w Nowym Yorku
Sporo znaków jak na jeden słup.
 








 



W kategorii: Hindusi są wszędzie
 
  
Kolejny był  Flatiron Bulding na rogu, 5tej i Broadway – to również trzeba zobaczyć. Ten budynek super wygląda z zewnątrz, ale wyobraźcie sobie mieszkać w nim, w tych lokalach w najwęższym punkcie. Na świecie widziałam już kilka podobnych  budynków, ale niestety, jeszcze nie udało mi się do żadnego z nich wejść.
Flatiron Building


Wszystkie atrakcje w tzw. walking distance, obskoczyliśmy dość sprawnie. Następny w programie miał być WTC, a dokładnie muzeum, mauzoleum, nie wiem jak  nazwać, po ataku z 11 września 2001 na World Trade Centre. Tam już było dość daleko. Szkoda nam było czasu i siły na dreptanie. Zwłaszcza, że  przejażdżka żółtą taksóweczką, stanowiła atrakcję samą w sobie. Nie mogliśmy sobie tego odmówić.  



Ekran w taksówce.
Radochę mieliśmy nie z tej ziemi. Wsiedliśmy do środka i okazuje się, że od kierowcy dzieli nas szyba z okienkiem. Tzn. tak do połowy  wysokości jest szyba, poniżej jest jakaś inna konstrukcja, niby to siedzenia, ale niezupełnie. W każdym razie oddziela nas skutecznie od kierowcy. Do tego wbudowane mają w nią ekrany – tego na filmach nie widziałam nigdy. Ekranik bardzo nam się spodobał. Pokazywał nam mapkę z trasą, którą zmierzamy, super sprawa. A obok wiadomości z lokalnej telewizji, a może to była taksówkowa tv, nie wiem, ciężko stwierdzić. Jedno wiem na pewno. Przedstawiane wiadomości na pewno dotyczyły lokalnej społeczności i miejsc. 

Plac budowy, który nas pierotnie spłoszył.
Ogłoszenie o zaginionych















 



Gość podrzucił nas w miejsce, gdzie kiedyś stało WTC. Okazało się jednak,  że jest tam teraz plac budowy. Zaczęliśmy się zastanawiać i liczyć,  ile to lat minęło. Czy to możliwe, żeby pomnik i muzeum były dopiero w budowie? Jakoś tak ogłupieliśmy na chwile. Szybko jednako poszliśmy po rozum do głowy. Wydało mi się to mało prawdopodobne, w końcu mięło już przeszło 12 lat. Nie te czasy, żeby budowanie czegokolwiek tyle trwało, nawet w dobie kryzysu. Obeszliśmy to miejsce dookoła, już chcieliśmy się zwijać, jak zobaczyliśmy wielki napis na płoci, który ogradzał plac budowy. Napis wskazywał drogę do muzeum. Każdemu, kto wybiera się do NYC, polecam – to miejsce trzeba zobaczyć. Zastanawialiśmy się przez chwilę, czy w ogóle wejść, ale to było głupie.
 



Wystawa przedmiotów i zdjęć ofiar





Muzeum robi wrażenie. Cała idea muzeum i pomnika jest imponująca. Pracują tam ocaleni i rodziny ofiar. Można wykupić wycieczkę z przewodnikiem, który opowie tą historię, ze swojego punktu widzenia. Niestety, nam godzina, zupełnie nie odpowiadała, więc musieliśmy zrezygnować. Weszliśmy jednak do samego muzeum. Nie policzę wam ile razy się popłakałam, szkoda słów. Od wystawy do wystawy i łzy w oczach. Jeśli się tam wybieracie, pamiętajcie o chusteczkach do nosa. A poważnie?

Łukasz Tomasz Milewski ,Susan J. Miszkowicz,


Dorota Kopiczko
Wystawy są różne, od filmików poświęconych samym wieżom, czym były dla ludzi, dla społeczeństwa, jaką role odgrywały w mieście,  kto w nich pracował, co tam się mieściło,  po ogłoszenia o zaginionych i relacje pracujących tam ratowników. Imponująca była też ściana ze zdjęciami i przedmiotami należącymi do ofiar.  Była też tablica pamiątkowa z wypisanymi nazwiskami osób, które zginęły w konkretnych samolotach i konkretnych wieżach. Mój lokalny patriotyzm nakazywał mi szukać polskich nazwisk i niestety, znalazłam kilka.  Największe wrażenie zrobiły na mnie cytaty i fragmenty rozmów, relacji ratowników, czy ofiar. Na zdjęciu widać, nagranie z automatycznej sekretarki, jednego z pasażerów, któregoś z uderzających w wieże samolotów – dzwonił do żony.  Wiedział już, że najpewniej z tego nie wyjdzie. Mam już męża i nie wyobrażam sobie odebrać taką wiadomość. Sam fakt, że musiał się nagrać, bo np. ja nie odebrałam. A gdyby ona jednak odebrała? Nie wiem co gorsze. Dramat ludzi  w budynkach, rodzin, pasażerów samolotów. Jak tylko o tym pisze i przypominam sobie tamte cytaty, historie, zdjęcia to mam oczy przeszklone.
 
Norbert P. Szurkowski

W jednym z pomieszczeń odwiedzający mogą zostawić notatki, własne przemyślenia. Zebrano je nawet w książkę i wydano. Kilka, jak sadzę, najciekawszych, wciąż tam wisi. Urzekła mnie jedna notatka,  wypowiedź brytyjskiego muzułmanina, mniej więcej w moim wieku, też miałam wtedy 12 lat, który mimo więzi religijnych z zamachowcami, też tego nie rozumie ani teraz ani wtedy. Ja chyba też do końca wtedy tego nie rozumiałam, choć zrobiło na mnie wrażenie. Ostatecznie,  dalej tego nie rozumiem, ale teraz już z zupełnie innych względów.



Nawet Muzułmanie tego nie rozumieją
 


 





Amisze, o ile się nie mylę.
Stojąc w kolejce do kontroli można było troszkę poczytać
Pomnik upamiętniający ofiary ataku na World Trade Centre
Tablica upamiętniająca ofiary 11 września



















W tym muzeum spotkało nas również dość ciekawe doświadczenie, razem z nami zwiedzała trójka Amiszów, lub jak klasycy twierdzą  Oniszów, tudzież Orkiszów. :D Było to o tyle ciekawe doświadczenie, że zupełnie nie spodziewałam się ich w takim miejscu, tzn. wśród cywilizacji. Wprawdzie, gdzieś, kiedyś, w jakimś kryminalnym serialu, słyszałam, że oni po skończeniu określonego wieku, chyba 16tu lat, dostają przepustkę do cywilizacji, po której mogą zdecydować, które życie im bardziej odpowiada. Wtedy myślałam, że to tylko fikcja literacka, a może jednak nie? Z drugiej strony, może oni po prostu nie są tak zamkniętym środowiskiem jak to pokazują w niektórych filmach. Ostatecznie, zabrzmi to kompromitująco, ale doszłam do wniosku, że całą wiedzę na ich temat czerpię z amerykańskiej kinematografii, która jaka jest, każdy wie. W każdym razie są, istnienie ich potwierdzam. Widziałam ich na własne oczy. W zasadzie wydaje mi się, że to byli oni, bo chyba raczej  nie najnowsza kolekcja Dolce & Gabany,  tyle na modzie to ja się jeszcze znam.



Nie byłabym sobą gdybym nie kupiła stamtąd żadnej książki i pocztówki, choć wybór był trudny, sporo mają pozycji.

Bilet z muzeum upoważnia Cię do podejścia pod pomnik. Tak, tak, to nie tak jak u nas, że każdy może sobie pomnik zobaczyć. Różnic jednak jest więcej:  1. Jest sporo kolejka do wejścia, 2. Konkola bezpieczeństwa, dokładnie taka jak na lotniskach. W sumie to właśnie kontrola bezpieczeństwa powoduje kolejkę. Jak już uda się przez nią przedrzeć, do tego nie zgubić biletu, który sprawdzają tysiąc razy, dopiero wtedy dociera się do pomnika, który też robi wrażenie.  

Wygląda to niesamowicie, dwa kwadratowe wodospady, a dookoła na  tablicach wypisane nazwiska ofiar. Każdy z wodospadów stoi dokładnie w miejscu odpowiedniej wieży. Wypisane dookoła nazwiska ofiar też nie są przypadkowe, ale stosownie do wież, w których zginęli ci ludzie. Dotyczy to również ofiar z porwanych samolotów. W kilka nazwisk włożone były białe róże. Nie wiem czy to przypadkowe, czy raczej rodziny ofiar dla swoich zmarłych.

 
Niestety, nie wszyscy czują powagę tego miejsca, ale na to już nic nie można poradzić. Jak w Oświęcimiu ludzie potrafią się wydurniać, to co dopiero tutaj. Miejsce to jest ogrodzone płotem, a zaraz obok faktycznie jest budowa. Dość symboliczny jest też fakt, że drzwi w drzwi z muzeum, jest teraz remiza strażacka.


 Wstrząśnięci i zmarznięci pomaszerowaliśmy dalej, zwłaszcza, że do tego wszystkiego się rozpadało.



Następny przystanek – Statua Wolności, 

ale o tym następnym razem, dość się już dzisiaj naczytaliście :)
 







 









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz